» Blog » Ma ostatnia wypowiedź w sprawie feminizmu - wspomnienia i refleksje
04-09-2012 03:37

Ma ostatnia wypowiedź w sprawie feminizmu - wspomnienia i refleksje

Odsłony: 645

EDIT2: Pod ciekawą notką inatheblue, odnajdziecie komentarz Jade Elenne napisany w podobnej do mojego wpisu konwencji - dowód na to, że to, co napisałem, da się wyrazić krócej, ładniej i ciekawiej. : ) Polecam. EDIT: Okazuje się, że Poltercode nie przepuścił myślników i cudzysłowów. Nie wiedziałem o tym. Próbuję przebudować wpis, niemniej przepraszam czytelników za niewygodę odbioru. W polterokolicach pojawiło się w ostatnich miesiącach sporo uwag na temat feminizmu. Temat jest o tyle modny, że ma swoją zwartą grupę hejterów, którzy wypełniają większość pęczniejących i zachęcających do zabrania komentarzy przy każdej sposobności. Jestem w potrzebie zebrania myśli i wydarzeń, które do nich doprowadziły. Tematy feministyczne pełnią w mym życiu dość istotną rolę już od dawna. Często tę rolę staram się opisać podczas rozmów. Notka ta mi pomóc mi wyklarować, co właściwie się stało, że pomimo definicyjnego przyporządkowania, nie chcę być z feminizmem utożsamiany. Dlaczego? Przez czas licealny sam siebie określałem feministą. Trochę humorystycznie, gdyż forma męska wtedy nie była spotykana, niemniej rozumiałem feminizm tak:
  • kobiety w kulturach świata są i były traktowane gorzej, niż mężczyźni;
  • według źródła moich poglądów etycznych, moralnych (Biblii), wszyscy ludzie są sobie równi. Kobiety są inne, niż mężczyźni, ale są im równe;
  • należy więc walczyć z przejawami nierówności oraz nie zgadzać się na ignorowanie problemu.
Zaglądając teraz do SJP, widzę: ruch na rzecz prawnego i społecznego równouprawnienia kobiet; też: ideologia leżąca u podstaw tego ruchu Wydaje mi się więc, że choć miałem spojrzenie niewłaściwie z perspektywy źródła, ogólne dążenie było wspólne. Co ważne, moje sympatie do problemu nabrałem już w podstawówce, stykając się ze zjawiskiem sufrażystek. Niektóre ich działania, jak palenie staników, bawiło mnie, niemniej opis praw kobiet z czasów walk o równouprawnienie i tragiczne śmierci działaczek stawiały je w mych oczach na równi z męczennikami biblijnymi, z bohaterkami, które były w stanie oddać życie za ideę (jak to Korwin-Mikke wspominał, obecnie największą wartością europejską jest życie - kiedyś życie oddawano za inne idee. Coś w tym jest). Bardzo to ceniłem. Dochodziło do mnie sporo plotek, informujących, że feministki z sufrażystkami nie mają za wiele wspólnego. Były to głównie prześmiewcze bzdury, jak dodawanie żeńskich końcówek (co w liceum bardzo mnie bawiło) i moje stanowisko zarysowało się tak:
  • nie zdarza się w moim gronie, by kobiety były prześladowane;
  • istnieje ogólna zgodność, że feministyczne cele są uzasadnione i ludzie raczej się z nim zgadzają;
  • niektóre osoby jednak doprowadzają problem do absurdu, są jednak taką samą mniejszością, jak terroryści i wielu kretynów, których spotykam na co dzień;
  • nie powinienem więc patrzeć na mniejszość i przez nią oceniać ogół;
  • nie mam więc problemów z utożsamianiem się z feminizmem;
  • feminizm jest cool, a o kretynach zapomnijmy.
Ah, liceum. Dzieci są słodkie. Poszedłem jednak na filologię polską. Tam okazało się, że faceci stanowią koło 10% uczelni (na początku moich studiów rekordowe 30% - chyba). Dosyć szybko się zorientowałem, że osoby, z którymi miałem najczęściej kontakt, z feminizmem nie mają nic wspólnego. Co więcej, okazało się, że większość moich nowych znajomych feminizmu nie lubi. Początek studiów jest więc momentem, gdy starałem się uzasadnić konieczność istnienia feminizmu współcześnie. Rzadko do tego dochodziło, niemniej starałem się ogólnie tej ideologii bronić. Doszła do mnie jednak świadomość, że na FP UAM istnieje osobna katedra feministyczna i że jest to wątek, który jest dość modny. Każdy o feminizmie Cośtam musiał się dowiedzieć. Tyle, że moda ta została akurat wyparta przez postkolonializm. Rok pierwszy był więc rokiem łagodnym, przerzedzonym mymi prostackimi próbami ochrony feminizmu. Oj, było przed czym bronić. Okazało się bowiem, że moje pokolenie przejawia nową modę, modę poPRL-owskiego konserwatyzmu. Nie mówię, że Wszyscy i Zawsze, niemniej zdecydowana większość osób na mej uczelni deklarowała ogólną prawicowość, praworządność (jasne, studenci, ta) i tradycjonalizm. Wykładowcy informowali, że koło dwudziestu lat temu niemal wszystkie studentki (studenci byli rozsądnie konformistyczni) deklarowały lewicowość, anarchizm i feminizm jako główne wyznaczniki światopoglądu. Ponoć atmosfera w trakcie zajęć zmieniła się znacznie. Na bok odkładając kwestię regularnie opadających kompetencji, będących efektem tragicznego, polskiego szkolnictwa. Zaczęło więc być i tak, że na zajęciach prowadzonych dla dwudziestu osób, żadna nie deklarowała się ze swym feminizmem. Ja również przestałem. Nie jednak dlatego, że z fundamentem feministycznym nikt się nie zgadzał. Okazało się jednak, że feminizm jest kwestią tożsamości. Na roku trzecim bowiem coraz częściej do mnie docierały niepokojące słuchy o przegięciach współczesnych feministek (świadomość, że ta 'współczesność' ciągnie się od paru dekad, doszła do mnie później). Oto przykłady:
  • osoby piszące licencjat feministyczny mają zajęcia o języku akceptowanym przez gabinet krytyki feministycznej. Najradośniejszy przykład, jaki zapamiętałem, brzmiał: zwrot 'artysta był w szczytowej formie' jest na tyle nacechowany erotycznie, że nie wolno go używać. Język ten z jednej strony świadczy o bardzo dogłębnej refleksji, z drugiej jednak osiągnął poziom absurdu;
  • feminizm okazał się być dość mocno związany z kulturą tolerancji wobec homoseksualistów, transseksualistów i innych zjawisk, które dość mocno stoją w sprzeczności z tym samym źródłem, które dla mnie było podstawą dla młodzieńczej wiary w feminizm - Biblią. Okazało się więc, że feminizm dość mocno bije po łapach konserwy takie, jak ja;
  • pani doktor prowadząca zajęcia z literatury dwudziestowiecznej okazała się ograniczyć tematykę do literatury stworzonej przez kobiety, Żydów i gejów. Jedna ze studentek spytała, czy oznacza to, że jeżeli ktoś miał nieszczęście urodzić się heteroseksualnym mężczyzną z rodziny gojów, i napisał wspaniały tekst, staje się już niewart zainteresowania? Pytanie zostało przemilczane;
  • okazało się, że feministki da się rozpoznać przy pierwszym spotkaniu. Miałem przez pewien czas manierę całowania kobiety w dłoń na przywitanie (nie jednak po prezydencku, czyli miast podnosić dłoń do twarzy, schylałem się ku ręce). Komentowane to było różnie - z humorem zazwyczaj, czasem wyraźnym powiedzeniem, że jest to słodkie lub że uważa się to za niestosowne. Proste. Zdarzyło mi się jednak napotkać taki wyraz twarzy (żadnego słowa), który sprowokował mnie do podjęcia tematu feminizmu. Okazało się, że ma nowa znajoma, cytuję, 'uważa się za feministkę'. Zrozumiałem więc, że feministki nie lubią jeżeli okazuje się im szacunek. Lubią za to, gdy traktuje się je jak mężczyzn. Wydaje się to seksistowskie.
Zacząłem dostrzegać, że:
  • feminizm jest pełny przejaskrawień,
  • feministki często nie szanują kobiecości, tylko wymuszają na kobietach, by były takie same, jak mężczyźni. Bardzo mnie to niepokoiło.
Na szczęście jednak trafiłem do przemiłej pani doktor, prowadzącej zajęcia z pedagogiki. W przeciwieństwie do wielu feministek, ubierała się w spódnice i chociaż zdarzała się mnie bawić niektórymi stwierdzeniami (na przykład, że jest "wrogiem szczepień". Nie wiem, jak można być ich wrogiem. Ja po prostu nie biorę szczepionek, ale nie wzbudza to we mnie GNIEWU), prowadziła świetne zajęcia i jedynie delikatnie sygnalizowała, że jest feministką. Poprowadziła też specjalne zajęcia dla chętnych, podczas których od razu zaznaczyła, że będzie puszczać feministyczne filmy dokumentalne. Były one fascynujące, a Kiling Us Softly 3 wydał mi się objawieniem (przykład: zazwyczaj w reklamach pokazuje się dzieci w podobnym wieku, jednak chłopcy zawsze są więksi, choć biologia zakłada, że dziewczynki rozwijają się szybciej. Chłopcy są też przedstawieni jako górujący nad dziewczynkami. Serio, obszerny materiał dowodowy). Jednocześnie była w stanie podziękować za przepuszczenie jej przez drzwi, bez informowania, że w ten sposób okazuję swoją dominację. (: D takich słów nie mógłbym użyć w literackiej krytyce feministycznej) Była więc kobietą, która po prostu wzbudzała mój szacunek swym rozsądkiem i zachęciła mnie jeszcze raz do uważania się za feministę. Na roku trzecim też zacząłem się fascynować zjawiskiem językowego obrazu świata (JOŚ). Zrozumiałem też ten aspekt perspektywy feminizmu. Uznałem, że jest w nim sporo przesady, ale ogólny obraz jest sensowny, choć proponowane zmiany często niedorzeczne i świadczące o selektywności wiedzy. Selektywność informacji zresztą okazała się być niezwykle obecna w rozmowach okołofeministycznych. Zaczęto mi jednak zwracać uwagę, że feminizm ma tak wiele odmian, że prawie każdy pogląd, który jako-tako ogarnąłem, de facto pochodzi z innej szkoły feministycznej, które często się ze sobą sprzeczają i mówić o niektórych feministach, że są tego samego worka, co feministki z innego nurtu, to jak mówić o katolikach, że są protestantkami. Zrozumiałem więc niedawno, że podobnie, jak nie istnieje chrześcijaństwo, tak i nie istnieje feminizm. Podobnie, jak istnieje tylko kategoria religii chrześcijańskich, tak samo istnieją feminizmy. Od tego momentu zawszę mówię o feminizmach, rzadko kiedy o feminizmie. Rozmówcy często mi zwracają uwagę: 'ale tak jest tylko w szkole jndghgjksg'. Not anymore, przygotowałem się na to. Liczba mnoga jest bronią na ich własnych warunkach. Ah, no tak. Poznałem Petrę Bootman. Moje feministyczne okno na świat w Internecie. Bardzo często pytałem Petrę o różne zagadnienia feministyczne, zazwyczaj otrzymywałem ogólniki wskazujące, że za bardzo brakuje mi kontekstów, by o tym rozmawiać. Albo moje pytania dotyczyły zagadnień na tyle nietypowych, że sama nie miała przekonującej odpowiedzi. Petrę ceniłem bardzo wysoko jako osobę interesującą się grami niezależnymi i otwartą na dialog i wymianę myśli. Doszło więc do sporej dla mnie przyjemności - Petra zadeklarowała chęć skorzystania z mych zaprosin i wraz ze swym znajomym nocowali u mnie podczas poznańskiego Polconu. Co prawda nie byłem dobrym gospodarzem (prawda jest taka, że nie bardzo lubię kontakt z ludźmi, zwłaszcza, gdy ten kontakt ma sprawić, że będę spał tylko trzy godziny), jednak miałem okazję dostrzec parę hm dziwnych zachowań, obok których nie potrafiłem przejść obojętnie. Jeden przykład wystarczy. Zadeklarowałem się przenieść zakupy Petry ze spożywczaka do mej rezydencji. Spotkało się to z tzw. krępującą ciszą (mi tam cisza nie przeszkadza, im mniej mówię, tym na mniejszego błazna wychodzę), gdyż, jak Petra stwierdziła, trudno ocenić mą propozycję. Co bowiem, jeżeli jest próbą ukazania przewagi, wywyższenia się? Było to dla mnie jak solidny cios, a raczej - kubeł wody (zimnej? Może być zimna, w każdym razie miła nie była). Okazało się bowiem, że feminizmy sprawiają, że niektórych ludzi trzeba traktować, cóż, specjalnie. Trzeba ważyć każde słowo, każde zachowanie, uważać, gdyż jakkolwiek dobrą wolę chce się wykazać, może to zostać przyjęte z urazą. Wojna umysłów. A wprowadzanie takich podziałów - na ludzi Specjalnych i normalnych - nie jest zbyt, cóż, równościowe. Wydaje się, że moje gospodarzenie (nie mam tu na myśli tylko noszenia zakupów : P) było na tyle karygodne, że Petra przestała ze mną utrzymywać kontakt. Trudno mi się dziwić, choć i szkoda. Rok czwarty studiów był jednak ARGH. W semestrze pierwszym miałem przyjemność natrafić na grupę feministek podczas zajęć z tzw. współczesnego życia literackiego. Nie mogłem wręcz usiedzieć. Nie chodzi nawet o wygłaszanie poglądów, ale osoby te były po prostu nie do zniesienia. Oczywiście zawsze można wskazać gnojów w obrębie każdej ideologii, nie będę jednak ukrywał, że cechy osobowości tej brygady mnie zniechęcały do zajęć. A że znałem takich osób coraz więcej, nie potrafiłem się wyzbyć uprzedzeń wait what? Tak, kontakt z feministami i feministkami (zaczęto mnie uczyć, że taka podwójna forma jest bardziej cool) zaczął sprawiać, że przestałem ich/je lubić i zacząłem ich/je zamykać w stereotypach. Po osobie, która potrafiła dość długo rozmawiać 'w obronie' feminizmów (nie, żeby to akurat moja obrona była im potrzebna), zostało już niewiele. Z ciekawości poszedłem nawet na spotkanie Koła Genderowego (czy czegoś w tym stylu) dotyczące feministycznych wątków żywych w Antygonie (dokładnie tak). Nie chcę się rozwodzić. Parafrazując Herberta, miałem nadzieję poznać innych ludzi, inne języki, inne cierpienia. Wszystkiego dostałem pod dostatkiem. Jakaś genialna feministka napisała książkę, że Antygona żywiła do brata kazirodcze zapędy i tym podobne. Jako jednak, że krytyka literacka ssie, nie będę w nią wchodził (ha, erotyczny język!). Gorzej jednak było na semestrze drugim. Tak się bowiem zdarzyło, że niespodziewanie (NIESPODZIANKA!) przez nieco ponad trzy godziny zegarowe, od ósmej rano, co piątek, zaczęły mnie uczyć pracowniczki gabinetu krytyki feministycznej. Było to nie do zniesienia. Zdarzyło mi się mieć zajęcia z prawicowcem, który podczas zajęć potrafił wspomnieć coś o męczennikach smoleńskich i obrońcach wiary. Nie znoszę czegoś takiego. Moje ulubione zajęcia to te, na których prowadzący ukazuje różne perspektywy i przedstawia szereg problemów i wątpliwości, które mają zachęcić słuchaczy (słuchaczki?) do rozważań. Narzucanie zaś w niesubtelny sposób własnych poglądów mnie razi, niezależnie, czy się z nimi zgadzam. Feministki są z zupełnie innej beczki. Warsztat tłumacza? Będziemy tłumaczyć akapit z artykułu Hélne Cixous czy lesbijski list miłosny z połowy dziewiętnastego wieku autorstwa Emily Dickinson. Owszem, teksty te były uzasadnione pod względem trudności tłumaczeniowych, aczkolwiek nie sposób odrzucić myśli, że jest tu coś w rodzaju indoktrynacji. O tym, że zajęcia były przeprowadzone przenudno, nie warto wspominać. Redakcja tekstu na technikach pisarskich? Może tekst o gender-terrorze? Może artykuły z komicznego podręcznika Twórcze pisanie dla młodych panien? A tam subtelna wskazówka: skoro cudzoziemiec jest w obcej i nieprzyjaznej mu kulturze, to i każda kobieta jest cudzoziemcem (true storry, parafrazuję podręcznik do twórczego pisania). Gdybym chciał chodzić na lekcje religii, chodziłbym na nie, gdy miałem okazję w gimnazjum (nie chodziłem ; )). Nie potrzebuję, by podczas zajęć przekładowych ktoś mnie nawracał. Nie było to zresztą tylko moim odbiorem. Zajęcia te cieszyły się powszechnie złą opinią i ludzie (czyt. gromada studentek i ja) wychodzili z nich wycieńczeni. (Tu ciekawostka. Na filologii polskiej do facetów często się mówi per 'pani', a koleżanki mówią 'czytałaś x?'. Można się przyzwyczaić. Feministki potrafiły tu jednak wejść na zupełnie nowy poziom, jak absolutne zignorowanie mnie jako części podmiotu zbiorowego i niemal nieustanne mówienie przy piętnastoosobowej grupie niewiast per 'co panie uważają' (co było dla mnie wskazówką, że mam się nie odzywać), lub konstrukcja niezwykła: 'nie wiem, czy pan czytała'. Wow.) Zbliżam się powoli do ostatnich flejmów. Beacon, śmieszny jak zawsze, odkopał temat dwuczęściowej fleksji. Wielu obrońców tematu próbowało się wypowiedzieć, ale nie będę ukrywał: z początku trollując, czekałem, aż ktoś choć częściowo wyjaśni, jaka jest geneza tego problemu. Nikt tego nie zrobił, choć plusiki padały gęsto (ja byłem zdecydowanie po stronie anty). Wreszcie uznałem za konieczne, by obronić feminizmy po raz kolejny i wydaje mi się, że spisałem najbardziej konstruktywny post wśród komentarzy - wyjaśniający, czym jest wspomniany już JOŚ i pokazując jego wpływ. Nie dostałem jednak plusików, gdyż strona obrońców już zdążyła się do mnie uprzedzić (co jest zrozumiałe). (Tu ciekawostka. Za plusiki na Polterze zbiera się punkty konieczne do reinkarnacji. True storry.) Nie mogłem porzucić jednak myśli: potrafię lepiej wyjaśnić niektóre poglądy feministyczne, niż sami utożsamiający się z zagadnieniem. Może im się nie chciało. A może faktycznie istnieją takie wątki tej ideologii, gdzie posiadam lepsze przygotowanie merytoryczne. W takiej sytuacji byłoby to bardzo smutne. Tyle, że mając lepsze (?) przygotowanie, potrafię się nie zgodzić z wnioskami. Mimo wszystko. W międzyczasie pojawiło się coraz więcej przejawów aktywności Petry i próba skomentowania ich byłaby niepotrzebną złośliwością, nie wymagającą zresztą większej finezji czy refleksji. Coraz trudniej jest mi pisać o wracających do mnie myślach, gdyż zbliżam się do chwili obecnej, do której nie mam jeszcze wystarczającego dystansu. Myślę jednak, że istnieją pewne podsumowania, opisujące mą feministyczną ewolucję:
  • byłem tym bliższy feminizmom, im bardziej nie zdawałem sobie sprawy z ich mnogości. Gdy jako gówniarz wiedziałem tylko o tym co najważniejsze: że jest źle, nierówno i powinniśmy się temu sprzeciwić - potrafiłem się z tym utożsamić. Im jednak bardziej się to komplikuje, tym bardziej się też od tego celu oddala;
  • byłem tym bliższy feminizmom, im mniej znałem feministek. Nie chodzi nawet o feministów/feministek, tylko po prostu o feministki. Okazało się bowiem, że im więcej ich znam, tym bardziej potwierdzają stereotypy, z którymi starałem się walczyć, a których nie potrafię zaakceptować. Aktywne feministki zazwyczaj są nie do zniesienia, zaś te 'fajne' są wyjątkami;
(Tu ciekawostka: nim napisałem ten nawias, istniała ogromna szansa, że ktoś wyciągnie ten fragment o 'fajności' z ogólnie ironicznego charakteru tego wpisu i uzna go za przejaw wiary we własną wszechwiedzę i dowód niedojrzałości oraz chęci oceniania ludzi bez obiektywnych kryteriów. True storry.)
  • byłem tym bliższy feminizmom, im bardziej nie znałem wynikających z nich aktywności. Ulotki i filmy są mniejszym problemem, zwłaszcza, że niektóre naprawdę mnie potrafią zainteresować. Ale gdy podczas rozmowy w obronie feminizmu ktoś mi powie: a co, drogi aureusie (heh, to 'drogi' to dla ściemy) z Ukrainkami zdejmującymi staniki?, czuję się bezbronny. Sztuka feministyczna, jakieś Marie Peszek - nie potrafię się w tym odnaleźć.
(Tu ciekawostka. Maria Peszek wydaje też poezyje. W tomiku Maria Awaria daje foty swego ciała. Jest w nich coś budzącego niepokój. Tym czymś jest jej ciało. Oto przykładowy tekst: 'przechuj'. Koniec tekstu. True storry.) Nie mam dość kompetencji, by oceniać środowiska feministyczne i opisywać, jak powinny one wyglądać. Sam tego nie wiem. Wiem jednak, że feminizm zakłada, że w nas zakorzeniona jest nierówność, którą należy wyplenić. We mnie było poczucie równości, które feminizm zakłóca. I zabił kolejny przejaw dziecięcego idealizmu.

Komentarze


Vukodlak
   
Ocena:
+4
Bo nic nie warte ideologie doprowadzają w końcu do czegoś takiego. Szkoda tylko, że x lat wierzyłeś i starałeś się lepiej zrozumieć i tłumaczyć, żeby na końcu zostać skasowanym przez "footsoldierów" czegoś, co broniłeś. Cheers.
04-09-2012 04:59
Viriel
    Świetny wpis!
Ocena:
+28
Tak po prostu - bez zbędnych "ochów" i "achów" - dzięki za ten wpis. Daje nadzieję, że cały świat jeszcze nie zwariował.

Dość powiedzieć, że z feminizmu wyleczyły mnie same feministki :) Oczywiście z przymrużeniem oka - podkreślam, żeby teraz nikt nie zaczął wojenki w stylu "feminizm to nie choroba".

Zdrowy umiar jest wskazany we wszystkim, a żadna skrajność nie jest dobra. To słowa mojej babci - bardzo mądrej kobiety, zawsze dbającej o równość wszystkich osób, tak w domu, jak i w lokalnej społeczności.

Trudno bez żadnych oporów siedzieć na uniwersyteckich zajęciach, które mijają w bardzo "feministycznej atmosferze" (określenie użyte przez panią doktor, która prowadziła ćwiczenia) w momencie wyznania grzechu ciężkiego. W moim przypadku było to bronienie faktu, że lubię gotować posiłki dla innych osób, w tym mężczyzn - zbrodnia! - i co gorsza, nie biję panów, którzy przepuszczają mnie w drzwiach, tylko doceniam ten gest. Trudno, w tym momencie sensowna dyskusja zamieniła się w festiwal emocji. Takie "perełki" potrafią zniechęcić.

Wróciłam ostatnio do Działu WFRP, co jak się potem okazało - zaowocowało wybuchem dyskusji na temat złego traktowania kobiet. Ba! Do rozpętania debaty użyto głównie argumentów opartych o treść komentarzy dotyczących mojego powrotu. Dowiedziałam się o wszystkim z opóźnieniem, co nie zmieniło mojej reakcji. W pierwszej chwili pomyślałam: "co tu się, do diaska, dzieje?!".

I to druga "perełka", działająca na mnie identycznie, jak wspomniane zajęcia akademickie. Skoro coś dotyczyło mojej osoby, to dlaczego ktoś wykorzystuje to do swojej sprawy? Skoro mnie coś nie obraziło, to dlaczego podnoszone jest larum "tak jakby w moim imieniu". A w efekcie to ja potem muszę odpowiadać na pytania w stylu: "czy poszła się Pani redaktor poskarżyć na złe traktowanie?"

To był moment, w którym pomyślałam, że świat zwariował. Raz więc jeszcze bardzo dziękuję za ten wpis. Daje nadzieję, że jeśli nawet zwariował, to choć nie cały :)
04-09-2012 05:11
Kamulec
   
Ocena:
+9
Nie będzie umiaru ani przebaczenia. Rzeki spłyną krwią.
04-09-2012 06:30
Indoctrine
   
Ocena:
+8
Interesujący, wyważony wpis.

Podstawowym problemem różnych feminizmów jest właśnie jak napisałeś - zakladanie nierówności i konieczna walka z nią.
Coś jak walka klas w komunizmie.

Znacznie bardziej konstruktywne jest podejście normalne, zakładające że istotnie - różnice są jak najbardziej - ale należy z tego korzystać a nie zasypywać doliny między górami robiąc nudne równiny.

Mógłbym dodać, że nie tylko o nierówności czy różnice chodzi, ale bardziej o kompleksy. Nie ma sensu. Wiadomo że tutaj będzie różnie.

Za to bardziej mnie bulwersuje silne sprzężenie feminizmu z ruchami LGBT(Q). Rozumiem że to ruch obronny, ale bardzo nierozważny po popychający w konkretne rejony.


Dodam ciekawostkę z językowego obrazu świata i psychologii.

Słowo "MOST" w różnych językach ma formę męską albo żeńską. Badanie były prowadzone w wielu krajach za pomocą grafiki przedstawiającej przeciętny most (podejrzewam że jakoś jego przeciętność dobrano metodologicznie). Zadanie polegało na dodanie przymiotnikow (nie pamiętam czy z listy czy wymyślanych).
Tam gdzie most był facetem otrzymywał określenia "mocny, solidny, wytrzymały".
Tam gdzie był babką - "smukła, ładna, estetyczna".

Feministki po takim czymś muszą łykać pewnie walerianę :)
Ale czemu? Czy to, że pewne przymioty (ewolucyjnie, by nie mieszać spraw religijnych bo zbyt głęboko zajdziemy) są przynależne jednej płci bardziej a inne drugiej to coś aż tak strasznego?
Dlaczego kobieta której się powie że jest ładna miałaby się za to obrazić? Bo powiedział to samiec chucią swoją kierowany? Kurcze, ale to przecież seksistowskie w drugą stronę!

No właśnie, feministki nie zatrzymują się na zakopywaniu dolinek. One po prostu chcą przenieść te góry w inne miejsce.
To naturalna reakcja dla kogoś kto żyje w lęku, zagrożeniu, jako mniejszość (nieważne czy prawdziwa czy sobie tylko to wmówił). Ale reakcja która niczego pożytecznego nie przynosi.
Co taka biedna feministka zrobi ze swoim życiem osobistym?
Znajdzie faceta uległego, rozlazłego, słabego co dominować nie będzie? Znudzi się nim albo nie będzie mieć szacunku.
Zostanie singielką? Yup, jak będzie mieć 35 lat zacznie widzieć że to niekoniecznie tędy droga i jakoś tak te psiapsiuły feministki jednak się ochajtały i dzieciaki mają (jakoś przy tym tracąc zainteresowanie feminizmem, tym na serio).
Ewentualnie przerzuci się na kobiety. Jeśli to jednak nie będzie podyktowane prawdziwym rozeznaniem orientacji - skończy się niezaciekawie...
Podczas gdy normalnie podchodząca do życia kobieta znajdzie sobie po prostu normalnego faceta i będą normalnie żyć :)


Umiar, cnota umiarkowania jest bardzo ważna. Jeśli ktoś doprowadza do sytuacji, że propozycja przeniesienia zakupów jest powodem do zastanawiania się nad ideologią i pozycją kobiety czy też walką płci - no cóż, granica jest przekroczona na pewno.

Chciałem neutralnie. Nie wyszło. Pojechałem trochę, trudno. I tak jak na katolicką konserwę się miarkowałem ;)
04-09-2012 07:54
oddtail
   
Ocena:
+12
Wpis bardzo ciekawy, odnośnie wkurzających feministek i feminizmu wieloprądowego...

Problem w tym, że każda nierówność budzi ogromny sprzeciw. Sprzeciw przeciwko czemuś zdecydowanie niesprawiedliwemu jest naturalny, ale jeśli wkurw przekroczy pewną magiczną granicę, budzi radykalizm. Jestem przeciwny radykalizmowi w jakiejkolwiek dziedzinie, ale nie znaczy to że nie zdaję sobie sprawy z jego korzeni.

O co mi chodzi?

Kiedy ludzie widzą ogromną niesprawiedliwość, do tego mocno zakorzenioną w rzeczywistości społecznej i trudną do "wyrzucenia", oczywiście chcą coś naprawić. Kiedy sprawa jest jasna, łatwiej zrozumieć ludzi którzy walczą o nowe, lepsze jutro. Nawet jeśli okrzyknięci radykałami, ludzie walczący o drastyczne zmiany zdobywają mimo to rzeszę tych, którzy są w stanie ich słuchać. Pierwsi komuniści/socjaliści krzyczeli o równości w czasach, gdy tak zwany wyzysk robotnika był przytłaczającym faktem. Pierwsi anarchiści urodzili się w Europie pełnej zniewolonych nacji - troszkę inaczej motywowane były wtedy ich działania. Abolicjoniści w Stanach walczyli z niewolnictwem, które dziś wydaje się złem (prawie) dla wszystkich oczywistym.

Tylko że potem przychodzą zmiany, poprawa, ale zostaje ogromny bagaż rzeczy, które są wciąż nie naprawione. I żyjąc, później, w raju wymarzonym przez tamtych pierwszych radykałów, nowi ludzie widzą, że wciąż jest źle. Ale trudniej jest mówić o nierówności czy o problemach, bo problemy są głębiej zakopane i subtelniejsze. A sama ideologia wciąż ma jakieś rewolucyjne korzenie, i dalej niesprawiedliwość i nierówność budzi w niektórych silny wkurw. Tylko ten wkurw coraz trudniej rozumieć Janowi Kowalskiemu, który kwestii nie studiował i która go nie interesuje. A, wedle ludzi którzy zgłębili lub dostrzegli lub odczuli na własnej skórze problem, Jan Kowalski POWINIEN się tym zainteresować. Ale on nie chce! Więc z jednej strony mamy ogół, który mówi "ale o co ci chodzi" komuś, kto widzi subtelne problemy, z drugiej ludzi mających więcej szlachetności i idealizmu niż umiaru, którzy toczą wojnę na starych zasadach, a pośrodku (rzadkiego) człowieka który widzi poważne problemy, ale ani nie umie przekonać jednej strony by ochłonęła i użyła nowych narzędzi do nowych wyzwań, a po drugiej - ludzi, dla których problem nie istnieje. Takie wykluczenie prowadzi do radykalizmu i jakkolwiek słuszna nie byłaby sprawa, o umiar bardzo trudno. Nie mówiąc o tym, że tych którzy stosują umiar rzadko widać.

W tym widzę problem feminizmu/ów. Ta ideologia nie ma już wyraźnego programu, oczywistego "wroga". Więc może się wydawać, na oko, że feminizm i feministki zachowują się dziwnie radykalnie. Ale zwracam uwagę, że ludzie mówiący o wyrównywaniu innych przepaści byli traktowani jak niebezpieczni radykałowie również w innych dziedzinach i innych epokach. Po zniesieniu niewolnictwa problem nierówności białych i czarnych nie zniknął, ale dla wielu osób już nie istniał. Segregację w USA zniesiono, ale problem biali vs czarni wciąż istnieje, tylko jeszcze głębiej zagrzebany. Feminizm postrzegam podobnie. Skończyły się czasy kobiet starających się o miejsce na uniwersytetach, kobiet starających się głosować czy kobiet starających się o prawo do robienia kariery. Problem przeniósł się głębiej i coraz trudniej go komuś pokazać, co rodzi rzesze sfrustrowanych ludzką ślepotą feministek, które się przez to radykalizują i zachowują się jak swoje, za przeproszeniem, babki ileś tam dekad temu.

Moja sympatia do feminizmu wynika tak z własnych przemyśleń, jak i prostej analogii. Ludzie krzyczący o niesprawiedliwości, powiedzmy, segregacji rasowej spotykali się z bardzo podobnymi formami (i stylistyką) krytyki, jak dziś feministki. A powodu tego stanu rzeczy dopatruję się w tym, że problem zepchnięty do "piwnicy" społeczeństwa stał się dużo trudny i do pokazania, i do naprawienia, i nawet czasem do zdefiniowania.

Stąd zresztą różne "feminizmy". Subtelne problemy są czymś, co wymaga dyskusji, co budzi rozłamy, sprzeciwy i wojny. Jesli w ścianie budynku zieje wielka dziura, sprawa jest prosta. Jeśli na ścianie pęka tynk i jest krzywa, jedni powiedzą że to nie jest problem, inni będą łatać tynk, jeszcze inni będą kombinować jak wyrównać czy wzmocnić ścianę, a znajdą się i tacy radykałowie, którzy zaproponują by ścianę w ogóle zburzyć i zbudować na nowo. I wszyscy, może poza tymi burzącymi, będą mieli sto pomysłów jak zabrać się do roboty.

Tak widzę feminizm, zwłaszcza w kontekście samej notki.
04-09-2012 08:53
kbender
   
Ocena:
+3
@Aure_Canis
Dziękuję bardzo za bardzo dobry wpis o poranku.

Z moich osobistych refleksji:
Nie będę się rozwodził o feminizmie, bo nie mam o nim wystarczającej wiedzy. Ale gdzieś jeszcze jest we mnie ten dziecięcy idealizm mówiący, że powinno być równo, sprawiedliwie i dobrze, że kobiety powinny mieć na tych samych stanowiskach takie same pensje jak mężczyźni, że powinny mieć takie same prawa. Potem stykam się z tymi kwestiami od strony ekonomii lub biologii i dowiaduję się, że problem jest o wiele bardziej złożony, że kobiety są inne, że pracują w innym trybie, pracodawcy traktują je inaczej z powodu pewnych kosztów przerzucanych na nich przez państwo...

Prawdziwy mętlik w głowie następuje po spotkaniu oko w oko z żywą feministką. Wielkie WTF na twarzy i ciche pytanie do świata 'o co im tak naprawdę chodzi?'.

Ale jestem mężczyzną, co ja tam mogę wiedzieć.
04-09-2012 09:01
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+9
O tym moście też gdzieś czytałem. Podobnie jest z pojazdami - u nas, gdy je nazywamy to zwykle formy męskie i myślimy o nich w kategoriach męskich, zas np anglicy na swoje samochody mówią "she" i nadają im pieszczotliwe kobiece imiona (zwykle "Betsy").
Podobną afiliację mają do okrętów i statków, oraz samolotów. Okręt może nazywać się "HMS Król Jerzy", ale załoga będzie o nim mówić "she".
Stary zwyczaj zaślubin kapitana z okrętem.

Ale poza dygresją - mnie w KAŻDEJ ideologii najbardziej odpychają ekstremiści, wypaczający ideę do granic przesady. Można powiedzieć, że fanatycznie wręcz nie znoszę fanatyków. I to niezależnie od tego jaką opcję reprezentują, czy to polityczną, światopoglądową, moralną. Dlaczego?
Bo to przez ich pryzmat jest postrzegana cała reszta grupy, ponieważ oni zwykle krzyczą najgłośniej. Po WTC wielu ludzi z euroamerykańskiego kręgu kulturowego zaczęło utożsamiać islam z terrorystami. Nagle cały świat islamski stał się wrogiem, a przynajmniej zagrożeniem dla kultury eurochrześcijanskiej. A przecież to niewielka grupa o ekstremalnych poglądach, których większość świata islamskiego nie popiera, a nawet się odżegnuje.
Inny przykład - chodziłem do bardzo (w moich czasach) lewackiego liceum. Wszędzie swoboda wypowiedzi, inicjatywy uczniowskie związane z wolnosciami osobistymi, ruch wegetariański, anarchistyczny, ekologiczny, hipisi, rastafarianie... Było kolorowo jak na etnologii w IH UAM. I nawet lubiłem tych ludzi, dopóki kilka osób nie poszło zbyt daleko w swych pogładach. Ekoterroryzm na autostradzie budowanej na górze Sw. Anny był chyba szczytem, po ktorym bardzo szybko odciąłem się od tej grupy przyjaźniami. Do tego dodac trzeba sekciarskie wręcz werbowanie młodszych kolegów i koleżanek, zwlaszcza koleżanek, dając im szansę na tzw. "popularność".
Równoczesnie znalem sporo skinheadów, jeden z nich jest wciąż moim najlepszym kumplem, ale znów - byli wśród nich i ludzie umiarkowani i tacy, ktorzy wierzyli w Hitlera i uważali się za rasę panów. Z tymi pierwszymi mozna bylo wymieniac poglądy, z tymi drugimi ne dało się rozmawiać.
Podobnie było z ekstremistami katolickimi czy nawet - buddyjskimi, bo i takich miałem okazję spotkać. No i jeszcze metale - ekstremalni "wyznawcy Szatana", marzący o tym by spalić jakiś kościół i normalni, zdrowi umysłowo ludzie, ktorzy po prostu lubili tą muzykę.

Fanatyzmy, niezaleznie czego dotyczą, są złe. Zaślepiają człowieka, nie pozwalają mu dojrzeć pełni obrazu, czynią z niego głupca.
Najgorsze zas w nich jest to, że są zaraźliwe jak grypa hiszpanka. Bo wielu ludziom łatwiej jest bezkrytycznie uwierzyć w jakieś doktryny, niż je zakwestionować. Dlatego zwykle tak ostro reaguję, gdy widzę, że komuś spadły klapki na oczy i nie potrafi już dyskutować, a jedynie powtarza slogany.

Na koniec, jeszcze jedna dygresja. Podejrzewam, że seksistowska.
Aure, widzę, że wiele się zmieniło, odkąd opuściłem poznańską Alma Mater. Za moich czasów polonistki na UAM miały opinię raczej łatwych do zbałamucenia romantyczek, które poszły na studia z marzeniami w stylu: "Będę uczyć dzieci polskiego w swojej rodzinnej wsi", albo "znajdę sobie męża w Mieście i będzie mnie utrzymywał". Ogólnie - raczej mentalność kury domowej, niż wojująca feministka.
Co ciekawe, miałem w tamtych czasach (pierwsza pięciolatka XXI wieku) bardzo dobrego kolegę, ktory wlasnie na ową polonistykę poszedł. Również poeta, jak ty. Erpegowiec. Mruk i opoj. Był całkiem dobrą wejsciówką do świata polonistek.
Ale, jak mowię - to było dawno temu.
04-09-2012 09:07
Nuriel
   
Ocena:
+2
@Indoctrine

Podstawowym problemem różnych feminizmów jest właśnie jak napisałeś - zakladanie nierówności i konieczna walka z nią(...)
Znacznie bardziej konstruktywne jest podejście normalne, zakładające że istotnie - różnice są jak najbardziej - ale należy z tego korzystać a nie zasypywać doliny między górami robiąc nudne równiny.


Ale pomijasz tutaj tzw. feminizm różnicy i bardzo wiele przedstawicielek feminizmu trzeciej fali. Taką chociażby Rosi Braidotti, żeby sięgnąć do tych wydanych po polsku.

Twierdzenie, że WSZYSTKIE feministki chcą zasypać różnice między mężczyznami i kobietami zamiast je celebrować świadczy o głębokiej nieznajomości tematu (żeby nie powiedzieć ignorancji nawet).

@Aure

Nie zgadzam się ze wszystkim co napisałeś, ale daję polecankę za wyważone i spokojne podejście do tematu. To dość rzadkie - i to po obydwu stronach.

EDIT: ło Matko Boska... zgadzam się z zigzakiem. Co z tym polterem się dzieje, ja pytam? ;)
04-09-2012 09:21
Indoctrine
   
Ocena:
0
@Nuriel

Nie jestem znawcą nurtów feminizmu. Spotykam się głównie z tym tradycyjnym. Właściwie też taki głównie pojawia się w mediach liberalnych.
Nie wątpię że jest wiele rozsądnych feministek, które starają się walczyć z prawdziwymi proplemami a nie tym że przepuszczanie w drzwiach to seksizm i samczyzm.
04-09-2012 09:49
Ezechiel
   
Ocena:
+5
@ Aure

"byłem tym bliższy feminizmom, im mniej znałem feministek. Nie chodzi nawet o feministów/feministek, tylko po prostu o feministki. Okazało się bowiem, że im więcej ich znam, tym bardziej potwierdzają stereotypy, z którymi starałem się walczyć, a których nie potrafię zaakceptować. Aktywne feministki zazwyczaj są nie do zniesienia, zaś te fajne są wyjątkami;"

1. Feministki są ludźmi. Część ludzi jest głupia.
Sam przyznajesz, że nie przepadasz za kontaktami z ludźmi, więc dlaczego feministki miałyby być wyjątkiem?

2. Filologia ssie, więc feminizm filologiczny ssie równolegle. Dużo ciekawsze są doświadczenia feminizmu społecznego (np. raport o biedzie w SSE, wywiad środowiskowy w Chung-Hong). Tam część narzędzi związanych z JOŚ, psychologią itp. daje refleksje, które można przełożyć np. na przepisy o związkach zawodowych, organizacjach i urlopach pracowniczych.
04-09-2012 09:52
Sting
    Obecnie...
Ocena:
+6
...feminizm (szczególnie III fala) zatraca się sam w swoim bezsensie i tworzy ludzi typu "ogrodniczego" [zob. Bauman, Gellner], którzy będą walczyć o lepszy świat, bez "chwastów" szpecących ich zdaniem krajobraz.

Warto pamiętać, że tego typu zabiegi stosowano już w trakcie rewolucji francuskiej - wtedy również walczono o wszystko, redefiniowano języki, odrzucano tradycję itd. Jak to się skończyło, wszyscy wiedzą [por. chociażby dzieła Baczki, Cassirera].

O feminizmach mógłbym pisać długo, ponieważ, niestety z musu, muszę je traktować bardzo poważnie, pisząc dysertację.

Dla mnie sedno obecnego kształtu feminizmu doskonale oddaje teoria symulacji Baudrillarda. Upraszczając, feminizm stał się w zasadzie symulakrem, kopią bez oryginału, tak bardzo przeładowaną znaczeniami, że negującą jakikolwiek sens dalszego dyskursu. Granica pomiędzy porządkiem ontologicznym i znakowym zaciera się we współczesnym feminizmie tak bardzo, że nie da się już ich w żaden sposób odgraniczyć. A stąd do absurdu jest już bardzo krótka droga...

@Ezechiel

Wszystko co ma drugi człon "socjologiczny" czy "społeczny" zapala u mnie światełka ostrzegawcze. Przed krytyką Mannheima "socjologia" równała się "ideologii", czyli określonej technice sprawowania władzy (później zresztą też, ale w trochę innym ujęciu) [sam Durkheim od tego wychodził]. Od kiedy sypnęła się "twarda" nowoczesność, oparta na dyscyplinowaniu ciał jednostek poddanych nadzorowi fabrycznemu i wojskowemu, socjologia rozpaczliwie wręcz szuka swojego przedmiotu, ponieważ stała się niejako, nazwijmy to ogólnie, "bezprzedmiotowa".

Nie znam wyników przytoczonych przez Ciebie badań, ich metodologii itd., ale zadaje sobie w zasadzie od razu pytanie, jakie były ich ukryte założenia, tzn. w jaki sposób miały przyczynić się do podniesienia statusu określonej grupy społecznej, która za ich pomocą stara się wpłynąć na ośrodki władzy i zmienić rzeczywistość społeczną w stronę swojej, jedynie poprawnej wersji - bo do tego sprowadza się socjologia i jej badania w ogólności.

Chyba wyrodny ze mnie syn socjologii. :/
04-09-2012 10:12
Kosmit
   
Ocena:
+3
Niezły wpis.

Ja powiem tylko, że uważam zachowanie większości ultrafeministek za attention wh...ing. Tak chcą być równe, że aż chcą być specjalnie traktowane. Pół biedy jeśli taka feministka zamyka się w gronie innych feministek, ale problem jest wtedy, kiedy stara się nawracać na feminizm innych.

Denerwują mnie u nich powtarzane kłamstwa o liczbie nielegalnych aborcji przeprowadzanych w Polsce jako argument na zalegalizowanie aborcji. Kiedyś przez 4 godziny robiłem research mający potwierdzić dane podawane przez organizacje feministyczne. Nie tylko nie znalazłem potwierdzenia, ale i zaprzeczenie. Nie zostało to w żaden sposób skomentowane przez kobietę posługującą się danymi organizacji. Cóż.

Żeby nie było, że mam z feministkami tylko złe wspomnienia (raz dostałem opierdziel za przepuszczenie w drzwiach) - moja nauczycielka polskiego w liceum była feministką, ale swoje poglądy głosiła w sposób wyważony jak autor tekstu, a nie w stylu "jestem kobietą, więc nie chcę być specjalnie traktowana (ale chcę być specjalnie traktowana)"

04-09-2012 10:17
kitsune
   
Ocena:
+4
Dzięki Aureusie za zacny, wyważony, zabawny i mądry wpis. Doceniam.
04-09-2012 10:32
Siriel
   
Ocena:
+5
Od jakiegoś czasu postulaty kogokolwiek, kto domaga się "równych" praw, traktuję tak samo (czyli po równo). Nie ma znaczenia, czy są to katolicy/innowiercy, odrzuceni/lemingi, środowiska homo/les, niepełnosprawni, cudzoziemcy, rowerzyści, ciemno/żółto/czerwono-skórzy, islamiści, czy buddyści, czy feministki (kolejność przypadkowa).

Odczytuję je jako: CHCEMY MIEĆ LEPIEJ

I jest to głęboko ludzkie podejście, z którym się identyfikuję. A wszelkie postulaty "równości traktowania" czy "wolność, równość, braterstwo", czy "Polska dla Polaków" to jedynie mydlenie oczu i hasełka, odwracające uwagę od tego, że: JA (wpisz sobie przynależność grupową) CHCĘ MIEĆ LEPIEJ!

Przyjmując ten postulat, wszyscy jesteśmy równi. Choć trochę. ;)
04-09-2012 11:06
Nuriel
   
Ocena:
+5
@Indoctrine

Nie jestem znawcą nurtów feminizmu. Spotykam się głównie z tym tradycyjnym. Właściwie też taki głównie pojawia się w mediach liberalnych.
Nie wątpię że jest wiele rozsądnych feministek, które starają się walczyć z prawdziwymi proplemami a nie tym że przepuszczanie w drzwiach to seksizm i samczyzm.


Ale wiesz co Indo, to tak samo jak z potoczną opinią: "chrześcijanie to idioci bo zamiast wierzyć w jednego Boga wyznają trylion innych bożków - świętych". Nie wierzę, że jako radykalna katolicka konserwa się z tym nie spotkałeś ;)

W potocznym dyskursie to zdanie jest jako tako "sensowne". Ale jak się mu bliżej przyjrzeć to okazuje się, że nie bardzo. Bo po pierwsze, nie chrześcijanie, tylko katolicy. A i to pewnie nie wszyscy (praktyka może się tu rozmijać z teorią). Po drugie zaś, jest też w tym coś głębszego, jakieś racjonalne uzasadnienie które pomija się w spłyconym, potocznym dyskursie. Sam sobie z tego pewnie doskonale zdajesz sprawę.

Podobnie jest z feminizmem. Krytyka tego wspomnianego przepuszczania w drzwiach, TEŻ ma zapewne jakieś uzasadnienie. I jeśli chciałoby się racjonalnie to krytykować to powinno mieć się chyba świadomość z czego ono właściwie wynika. W przeciwnym razie wracamy do "katole to politeiści bo modlą się do świętych". Tak ma wyglądać ta dyskusja?

@Kosmit

Kiedyś przez 4 godziny robiłem research mający potwierdzić dane podawane przez organizacje feministyczne. Nie tylko nie znalazłem potwierdzenia, ale i zaprzeczenie.

A mogę prosić o linka do tych rewelacji?

@Sting

Warto pamiętać, że tego typu zabiegi stosowano już w trakcie rewolucji francuskiej - wtedy również walczono o wszystko, redefiniowano języki, odrzucano tradycję itd. Jak to się skończyło, wszyscy wiedzą [por. chociażby dzieła Baczki, Cassirera].

Czyli: uważajcie ludzie, zaakceptowanie postulatów feministek doprawdzi do rewolucji francuskiej. Wcale nie ma to prowadzić do skojarzeń z gilotynkami, oj nie.

EDIT:

Tym co mi najbardziej przeszkadza w tej całej dyskusji jest brak głosu drugiej strony. Największy "problem" niedawnej akcji Petry Bootman nie polegał wcale na tym, że część jej postulatów była od czapy (choć była).
Polegał na tym, że brakowało w nim jakiegokolwiek uzasadnienia, próby prrzekonania innych do swoich racji. Nie, tylko od razu działania administracyjne: żadam, wnoszę, proszę, zakazuję. Tak się powinno robić tylko wtedy kiedy się wyczerpało wszelkie inne środki. Jaki byłby z tego pożytek gdyby repkoludy faktycznie przychyliły się do prośby Petry? No żaden właśnie, ludzie dalej by nie rozumieli dlaczego właściwie Petra chciała usunięcia częsci wpisów.

Nie można też wymagać od ludzi żeby sami wertowali przepastne otchłanie internetu w poszukiwaniu odpowiedzi - informacji na temat feminizmu jest po prostu za dużo, żeby samodzielnie przesiewać wartościowe źródła tylko po to żeby mieć pojęcie w dyskusji internetowej. Nie można także żądać poparcia dla jakiejś idei jesli nie przedstawi się żadnych argumentów na jej poparcie.

Stąd mój mały "apel" do Petry Bootman i innych zwolenniczek/zwolenników jej poglądów - więcej dyskusji, mniej "żadania" i "wnoszenia". Lwia część negatywnych opinii na temat feminizmu bierze się ze zwykłej niewiedzy. Kasowaniem komciów się tego nie załatwi.

Pozdrawiam
04-09-2012 11:11
Sting
   
Ocena:
+1
@Sting napisał:

"Warto pamiętać, że tego typu zabiegi stosowano już w trakcie rewolucji francuskiej - wtedy również walczono o wszystko, redefiniowano języki, odrzucano tradycję itd. Jak to się skończyło, wszyscy wiedzą [por. chociażby dzieła Baczki, Cassirera]."

@Nuriel odpisał:

"Czyli: uważajcie ludzie, zaakceptowanie postulatów feministek doprawdzi do rewolucji francuskiej. Wcale nie ma to prowadzić do skojarzeń z gilotynkami, oj nie."

@Sting w replice:

Zapomniałem, że w świadomości społecznej tak bardzo zrosło się utożsamianie rewolucji z gilotyną. Wybacz, błąd człowieka, który szczegółowo bada jakieś zjawisko.

Feminizm nie doprowadzi do drugiej rewolucji francuskiej, ale może doprowadzić do wielu dość dyskusyjnych eksperymentów społecznych jak m. in. projekt edukacji narodowej autorstwa Lepeletiera i ustroju edukacyjnego Barere’a (trzymając się porównania z rewolucją).

Gilotyna to symbol rozgrywek w samym aparacie władzy - miałem raczej na myśli najróżniejszego rodzaju projekty reform społecznych. Niektóre z nich oczywiście doprowadziły do krwawych incydentów, takich jak np. zbrodnie w Arras Lebona.

Powołałem się na rewolucję francuską, ponieważ w jej przebiegu najlepiej widać, w jaki sposób można modyfikować każdą dziedzinę życia, aby wprowadzić własne postulaty i rozwiązania "palących" problemów społecznych.

Innym dość wyraźnym przykładem wprowadzania w życie dyskusyjnych projektów społecznych było powołanie przez Lenina chłopów do przeprowadzenia marksistowskiej rewolucji. Niby nic dziwnego, ale jeżeli zauważymy, że sam Marks zaliczał zniknięcie chłopów jako główny warunek do zaistnienia koncepcji społeczeństwa "dojrzałego" do socjalizmu. [zob. Bauman, Socjalizm. Utopia w działaniu, ss. 85-113] Znów można oczywiście mówić o dyskusyjnej analogii, ale wiele projektów III nurtu feministycznych rozważań jest utopijnych w swych założeniach, natomiast ich twórczyniom wydają się możliwe do wprowadzenia "tu i teraz".

@Nuriel

"Krytyka tego wspomnianego przepuszczania w drzwiach, TEŻ ma zapewne jakieś uzasadnienie. I jeśli chciałoby się racjonalnie to krytykować to powinno mieć się chyba świadomość z czego ono właściwie wynika."

Problemem jest jedynie to, kto dane uzasadnienie stworzył, ponieważ zawsze będzie ono odzwierciedlało pewne ukryte założenia. I wtedy o racjonalnej wymianie argumentów nie będzie mowy, a całość zamieni się w obronę/atak danego stanowiska. Warto być tego świadomym, szczególnie gdy dyskusja schodzi na poziom krytyki jakieś ideologii/doktryny. W przypadku zjawisk społecznych mamy do czynienia z hermeneutyką - nie istnieją fakty per se, ale wyłącznie ich interpretacje.
04-09-2012 11:19
Ezechiel
   
Ocena:
+1
@ Sting

1. Uważam Ciebie za mądrego kolesia, wiedzącego o socjo więcej ode mnie. Chętnie bym z Tobą pogadał, ale Polter nie nadaje się do poważniejszych rozmów. Utoniemy w trollerce.

2. Metodologicznie badania mogłyby być lepsze (małe próby, obserwacja uczestnicząca ma swoje wady, taka sobie powtarzalność). IMHO spełniają jednak pewne fundamentalne kryteria rzetelności. Nikt lepszych badań o pracującej biedzie w łódzkiej SSE nie zrobił, więc trzeba pracować z tym co jest.

Oczywiście są one elementem gry o władzę (symboliczną, prawną etc.), bo mało która nauka nie jest (tu jestem za Latourem).

3. Mi nie przeszkadza gdy badania socjologiczne stają się punktem wyjścia do tworzenia polityki i prawa. Nauka istnieje w konkretnym świecie i za pieniądze konkretnych ludzi.

M.in. z tego powodu uważam Baudrillarda za pustą zabawę intelektualną. Zdekonstruowaliśmy społeczeństwo, naukę, edukację, politykę i hodowlę rybek akwariowych, ale wciąż wciąż mamy te same problemy.
04-09-2012 11:36
Sting
    @Ezechielu...
Ocena:
+1
...masz rację. To temat na dyskusję w jakimś miłym miejscu, sprzyjającym wymianie argumentów. Również uważam Ciebie za mądrego dyskutanta, który nie zamyka się w wąsko określonych szufladkach światopoglądowych.

Nie neguję również, że badania feministyczne mają wartość naukową. To nie tak. Feminizm otworzył ludziom oczy na wiele problemów związanych z wykluczeniem społecznym. Niestety osoby, które tworzą coraz bardziej abstrakcyjne tezy raczej się do tego nie odwołują, a wykorzystują jedynie ich autorytet do celu uprawiania pustej zabawy intelektualnej.

Baudrillard jako pusta zabawa intelektualna, to dość powszechna interpretacja. Sam niejednokrotnie uważam, że to już w większości zabawa formą i językiem - podobnie jak u Derridy (co nie zmienia faktu, że kilka obserwacji Baudrilladra jest niezwykle trafnych). Ale to już bardziej ogólny problem nauk humanistycznych po zwrocie hermeneutycznym.

Dodatkowo pragnę zauważyć, że nauki humanistyczne to nie nauki ścisłe i pomimo ich rozwoju ciągle mamy te same problemy. I przed Marksem i po Marksie, i po Baudrillardzie i po rozważaniach Spencera, Locke, Roussea'u, i tak można mnożyć. Zmieniają się wyłącznie interpretacje i postulaty, ale samo wdrażanie kolejnych rozwiązań powoduje tyle samo problemów, co rozwiązuje. Ot, takie błędne koło wiecznej modernizacji.

Sympatie do Latoura zaś żywimy obydwaj. Jego "Nigdy nie byliśmy nowocześni" to jedna z moich ulubionych lektur.
04-09-2012 11:42
Ninetongues
   
Ocena:
+2
Świetnie się to czyta, Aure, dziękuję.

Generalnie chciałem napisać coś w stylu komentarza Vukodlaka, bo Twoja historia autentycznie sprawia, że przykro mi z powodu Twoich lat "zmarnowanych" na poznawanie feminizmów. I cieszę się, że sam w to nigdy się nie zagłębiłem.
04-09-2012 11:44
Kot
   
Ocena:
+9
Rewelacja. Przywróciłeś mi wiarę w Poltera. :P

A tak na serio, to ja nigdy nie byłem i nie będę feministom. Nie uważam, żeby kobiety były równe mężczyznom... (dramatyczna pauza) Dla mnie kobiety były, są i będą na uprzywilejowanej względem mężczyzn pozycji. Tak mnie wychowano i tak się sam wychowałem i kobiety zawsze będę traktował lepiej, niż mężczyzn. Co jak się już z ogromnym zdumieniem przekonałem wywołuje święte oburzenie pewnej kategorii feministek...

Co do kwestii uprzejmości, całowania w rękę i przepuszczania w drzwiach, to cudza niechęć do takich gestów nie zwalnia mężczyzny z obowiązku stosowania zasad dobrego wychowania. Ustąpić miejsca kobiecie, przepuścić ją w drzwiach, czy inne szarmanckie gesty są tym właśnie - przejawami dobrego wychowania w starym stylu. Wiem, że sporo osób będzie uważać je za przejawy hipokryzji i maskowania dyskryminacji kobiet. Ale jako dobrze wychowany kot przemilczam takie kwestie, skoro nie żyjemy już w epoce wiktoriańskiej...
04-09-2012 11:51

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.